Pierwszą przeszkodę do wierzenia we wszystko, co przychodzi od Boga jest duch wygody. Człowiek pragnie ograniczyć się do zachowania zdobytych pozycji, uwiecznić zwyczaje już ustalone, obronić osiągnięty dobrobyt (również duchowy), nie poddawać nigdy pod dyskusję ani myślenia, jakie jest we wspólnocie, ani schematów działania, ani programów, które często uważa się za definitywne. Pragniemy słowa Bożego uspokajającego, pocieszającego, które by utwierdzało nas w tym, co już wiemy, usprawiedliwiało naszą zasiedziałość, legalizowało nasze posiadanie, zwalniało nas od trudu poszukiwania, uodparniało na niedostatki tymczasowości.
Tymczasem głos Boga wyciąga nas z naszych przyjemnych legowisk, wyprowadza na zewnątrz, zmusza do życia w tymczasowości. Gdy Bóg wkracza w życie nasze, czujemy się zdezorientowani. Szczególna droga Abrahama rozpoczyna się od stanowczego: „Wyjdź z twojej ziemi rodzinnej i z domu twojego ojca”. Wielu z nas nie chciałoby słyszeć takich słów jak: „wyjść”, „udać się”, „opuścić”. Spodziewamy się, że Bóg powie: „pozostań”, „nadal tak postępuj”. Jezus tymczasem wprowadza w nasze życie konieczność zerwania z przeszłością. On chce oswoić nas z ryzykiem, każe nam być pośród zachowań odbiegających od ułożonych, wcześniej przyjętych, lecz przez niektórych nie respektowanych. Jezus zaciemnia zwykłe punkty odniesienia, usuwa nasze podpory, narusza osiągniętą z trudem równowagę. Usuwa rozsądne miary, aby wrzucić nas w swój zawrotny brak umiaru, by pogmatwać nam nasze obliczenia, pozwolić nam doświadczyć niesłychanych możliwości szaleństwa ewangelicznego.
Decydującą próbą wiary jest próba niepewności. Droga Wyjścia, którą proponuje nam Bóg przez powołanie i śluby zakonne, staje się wówczas możliwa, gdy zgodzimy się na Boga, który nas nieustannie wyprowadza, przecina łańcuchy albo usuwa pajęczyny, w których zaplątała się nasza wolność dzieci Bożych. Gdy Maryja mówi: „Zróbcie, cokolwiek wam powie…”, zachęca, byśmy zdobyli się na wejście w coś, co jest nieprzewidywalne.
Drugą przeszkodę do wierzenia stanowi rozum. Jeśli posiadamy objawiony nam przez Boga plan, chcielibyśmy nad nim pomyśleć, wypracować sobie całą serię idei, podyskutować, uważnie zbadać każdą stronę zagadnienia, wyjaśnić nasze punkty widzenia., nawet gdy Jezus od nas tego nie wymaga. Ewentualnie, po wyjaśnieniu wszystkich naszych wątpliwości, po rozwiązaniu każdej trudności, po rozproszeniu wszelkich niepewności, zdecydować się na posłuszeństwo. Piotr, gdy Jezus usiłował umyć jego nogi podczas Ostatniej Wieczerzy, wyraża zdumienie i protest wobec tego „niezrozumiałego” gestu. Nie zawahał się wyrazić dezaprobaty z powodu zachowania, które przewraca porządek wartości już utrwalonych. Jezus odpowiada jednym zdaniem: „Tego, co Ja czynię, ty teraz nie rozumiesz, ale później będziesz to wiedział”. W postępowaniu Chrystusa w odniesieniu do nas, nie wszystko jest jasne, logiczne, zrozumiałe, zgodne z naszymi planami. Sens pewnych wydarzeń rozumiemy nie wtedy, gdy mają one miejsce, ale znacznie później. Trzeba przyjąć niezrozumiałe. To Jezus decyduje o chwili i sposobie naszego zrozumienia.
Wędrujemy ciągnąc za sobą i w sobie tajemnicę i ciemność. Jedynym faktem jasnym i oczywistym jest spotkanie Pana i że to spotkanie dotknęło nas głęboko, że ta obecność istnieje w naszym życiu. Co spowoduje to spotkanie, co sprawi ta obecność, tego nie możemy przewidzieć ani nawet próbować odgadnąć.
Prawie nigdy nie rozumiemy działań Boga w momencie, w którym się dokonują. Czasami żąda On od nas rzeczy pozornie absurdalnych. Trzeba napełnić stągwie wodą (potrzebne wino, a napełnia się stągwie przeznaczone do żydowskich oczyszczeń), zmieszać ślinę z błotem, odsunąć głaz sprzed grobu, usunąć mary, usiąść na zielonej trawie, choć nie ma nic do jedzenia, zarzucić jeszcze raz sieci po całej serii nieudanych prób tych, którzy się na tym znali, siać na gruncie kamienistym. Wartość tych działań przekracza nasze natychmiastowe zrozumienie. Działania najprostsze, banalne, zwykłe, nic nie znaczące mają głębokie znaczenie. Mają sens boski tam, gdzie my dostrzegamy jedynie sens ludzki lub wręcz bezsens. Pewne proste, ludzkie gesty zawierają coś boskiego, pewne ulotne chwile nabierają wymiaru wieczności.
Należy pozwolić działać Bogu, rezygnując z chęci zrozumienia wszystkiego. Tak jak zrobiła Maryja. Wypowiadając swoje „fiat” aniołowi, pozwoliła, by wszystko dokonało się według planu Bożego, nie wymagającego kontroli. Maryja zgadza się, by wszystko „stało się” według słowa Pana, a nie według własnego sądu, własnych gestów, własnego punktu widzenia. Maryja zawierza Panu.
Piotr tymczasem opiera się. Wydaje mu się, że ten gest jest znakiem świata na opak (i faktycznie jest). Widzi tylko własny świat, nie zgadza się, by jego porządek i dobrze utrwalona hierarchia zostały wywrócone. Przede wszystkim Piotr nie zgadza się na zrozumienie „potem”. Łudzi się, że wiara dostarcza wyczerpującej odpowiedzi na każde „dlaczego”, że eliminuje wszystkie dręczące pytania. Tymczasem wiara jest również samotnością, jest „niewiedzą” (trzeba po prostu zadowolić się „wiedząc, że Jezus wie”). Wiara, zamiast eliminować nasze pytania uspokajającymi rozwiązaniami, pozostawia je otwarte.
Mojej wierze może brakować wiary. Moja wiara jest słaba, krucha, chorowita, prawie że zanikająca, gdyż nie nauczyła się jeszcze całkowicie i wyłącznie ufać Panu. Zamiast pozwolić się prowadzić, przyjmuję postawę obronną, postawę oporu. Wymagam, bym to ja miał nieustanną kontrolę nad sytuacją, był szczegółowo informowany o jej rozwoju, by informowano mnie, co do sensu wszystkich wydarzeń, które nie mieszczą się w moich schematach i w moich planach. Chcę przeżyć wspaniale swoją wiarę, ale po wyeliminowaniu wszelkiego ryzyka, bez konieczności zmierzenia się z nieprzewidywalnym.. Gdy powstaje we mnie pustka, chciałbym natychmiast wypełnić ją uspokajającą pewnością. Jeśli trzeba pokonać ciemność, stawiam warunek, aby było światło, wypróbowana już, sprawdzona przeze mnie podpora.